niedziela, 15 października 2017

Dzień dziecka utraconego. Mnie też to spotkało

Dziś 15. Października, dzień dziecka utraconego. To nie święto, bo jak takie zdarzenie świętem nazwać można, to dzień wspomnienia, smutku i żalu o dzieciątkach, którym nie dane było żyć... Nie dane im było leżeć u naszych boków i czuć ciepła mamy, a Nam Matkom nie dane było wziąć ich w ramiona, przytulić do siebie, patrzeć jak rosną każdego dnia.







  Mnie też to spotkało 2 razy poroniłam... 



W ciążę zaszłam szybko po 2 miesiącach starań... Muszę przyznać, że bardzo chciałam zostać mamą, ale ten moment, kiedy zrobiłam test i wynik okazał się pozytywny, to nie była chwila wow! Pierwsze wrażenie? Nogi się pode mną ugięły i pojawiło się pytanie, czy ja aby na pewno dam radę być Mamą? Później emocje opadły i zaczęłam się cieszyć, potem pochwaliłam się Mężowi. Następnie gładzenie brzuszka, mówienie do maluszka o radości i obawach. Po tygodniu udałam się na wizytę do ginekologa. 5 tydzień, pęcherzyk już widoczny, ciąża pojedyncza. Bicia serduszka jeszcze nie ma, jest za wcześnie. Super! Tylko tak się nie okazało...

Wkrótce po wizycie wszystko zaczęło się psuć. Zaczął mi towarzyszyć ból brzucha, w dole, taki jak przy miesiączce i przeczucie, że coś będzie nie tak. Najbardziej bałam się czy dziecko będzie zdrowe. Złe przeczucie przyniosło poronienie. Tego dnia nie mogłam wytrzymać w pozycji siedzącej. Rozmawiałam z Mężem, że podejrzewam najgorsze. Ból był ogromny, poszłam usiąść na sedes. Zdejmując spodnie, skapnęła ze mnie duża kropla krwi na podłogę, zanim zdążyłam usiąść, a potem więcej... Pierwszy raz poroniłam 15. marca 2015.

Emocji chyba nie muszę opisywać. Czułam jakby ktoś wyrwał cząstkę mnie. Żal do świata, dlaczego to akurat nas spotkało i strach czy będzie dane mi zostać matką.

Następnie kilka tygodni wertowałam w internecie szukając innych dziewczyn, które poroniły, czytałam ich historie, okazało się, że jest Nas bardzo dużo, tylko o tym nie mówimy. Ja też o tym nie mówiłam, wiedzieli najbliżsi, ale reakcji innych osób się bałam, a chyba najbardziej swojej, że mogę po prostu się popłakać...

Drugi raz poroniłam w sierpniu 2015. Szczęśliwie zaszłam w ciążę od razu. Niestety cały czas towarzyszyło mi złe przeczucie i długie (przeszło miesięczne) brunatne plamenie. Tym razem widziałam na usg bicie serduszka. Dostałam luteinę na podtrzymanie ciąży, za tydzień poszłam na usg, bicia serduszka już nie było. Poroniłam, tylko bez widocznej plamy krwi jak za pierwszym razem. Znowu szpital, łyżeczkowanie, pretensje do świata i Boga, ból, cierpienie, obawy czy jeszcze uda się nam mieć dziecko. Przeglądanie historii aniołkowych mam...

Jest tego dobre zakończenie. Mam córeczkę z trzeciej ciąży. Tym razem podświadomie wiedziałam, że będzie dobrze. A teraz ma już rok!

Poronienie to ból nie tylko matki, cierpi partner, cała rodzina... Mi bardzo pomógł Mąż, cierpiał tak samo mocno jak Ja, a jeszcze mnie pocieszał i dawał nam szansę i nadzieje, że będziemy rodziną, że będziemy mieli jeszcze swoje dziecko.

Nie wyobrażam jednak sobie stracić dziecko w 20-stym lub 30-stym tygodniu ciąży. Nie wiem, czy z takiej straty bym się podniosła. Współczuję takim Matkom z całego serca. Naszej krzywdy Matek, które poroniłyśmy, często się nie bierze pod uwagę, bo co? "Bo tak się zdarza, natura eliminuje wadliwe zarodki" Słyszałam taki tekst od lekarza... Na pewno nie chciałabym być na miejscu Matki, która urodziła martwe dziecko, lub stracila dziecko w zaawansowanej ciąży, ale jedno jest pewne:

Krzywdy żadnej Matki nie należy umniejszać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz